☽ Zadumam ☾: 2015

wtorek, 15 grudnia 2015

Post z dupy #2 praktyk chirurgii, świąteczny wypad, Billy i Mandy

Dawno nie pisałam posta z tej chwalebnej serii, więc czemu ponownie nie zaszaleć? Poskładanie kilku luźniejszych zdarzeń i myśli w jedną całość, też może być ciekawe.
Zacznę od powiadomienia Was w końcu, że leci już drugi tydzień moich praktyk. W II klasie odbyłam dwutygodniowe praktyki z straży pożarnej, a teraz, czyli po roku, w szpitalu. Tak jak wskazuje mój, mam nadzieję, przyszły zawód (czyli nie chirurg, tytuł jest dla picu), nie uczestniczę w żadnych operacjach lub innych dziwnych rzeczach. Siedzę sobie po prostu z innymi informatykami. Może i brzmi to poważnie, ale tak na prawdę niczego nie robię, podobnie jak 50% osób z mojej klasy na własnych praktykach. Niestety tak jest, oczekuje się nie wiadomo czego, zdobycia nowych umiejętności i wiedzy (bo chyba po to są praktyki), a niestety na miejscu czeka nas jedynie siedzenie cicho na krzesełku i ewentualne wykonywanie najżmudniejszych prac, za które nie mają ochoty zabrać się pracownicy danego obiektu. No więc mówiąc w skrócie, czynności, które wykonuję, to czytanie książki, surfowanie po Internecie, co najwyżej 6-godzinne wklepywanie do bazy danych specyfikacji sprzętów komputerowych z całego szpitala. Ale aby nie było, że marudzę... nie jest tak źle, bo przynajmniej bardzo szybko kończę. Przez ostatnie dwa dni moja pani opiekunka wypuszczała mnie ok. 12. Dziś prócz czytania książki, miałam jedno niby-zadanie, mianowicie pani dała mi stosik różnych dokumentów, które "miałam sobie przejrzeć" (czyli miały leżeć koło mnie). Pospisywałam sobie kilka ich tytułów, by potem wpisać je do dzienniczka praktyk, jako streszczenie tego co robiłam i czego się dowiedziałam. I tak jak to moja opiekunka powiedziała; "możesz sobie rozłożyć to nawet na trzy dni, aby było więcej wpisane". :P

Mogę się jedynie pochwalić dość informatycznie wyglądającym otoczeniem, czego w straży pożarnej nie uraczyłam (był tam za duży porządek).

To teraz poruszę coś w świątecznych klimatach, czyli temat bardzo na topie. Mi i mojej dobrej koleżance już od dłuższego czasu (wręcz od kilku lat) chodziło po głowie, by sprawić sobie miły, klimatyczny wypad do cukierni, gdy na dworze prószyć będzie urokliwy, biały śnieżek. No ale niestety, gdy akurat zebrało nam się na coś takiego, pogoda zamiast zimowa, była angielska.

Chyba się ze mną zgodzicie, że to wygląda trochę jakby ktoś miał trefny kalendarz i wystawił świąteczne ozdoby na początku listopada.

Aby tak nie marudzić napiszę, że świątecznego klimatu doświadczyłyśmy we wspomnianej cukierni, która jest już ładnie przyozdobiona. Niestety nie bardzo mogłam zrobić zdjęcia w środku, bo obsługa zaczęła się na mnie krzywo patrzeć, gdy tylko wyjęłam aparat. Przemyciłam jedno, najważniejsze zdjęcie, czyli przedstawiające kremówkę i gorącą czekoladę.


Ostatni ekscytujący wątek na dziś: Billy i Mandy, a dokładniej Mroczne przygody Billy'ego i Mandy. Przecież nie mogłoby zabraknąć na moim blogu dawki kultury na wysokim poziomie. Pewnie niektórzy z Was wiedzą, bo czytali ten post, że jestem wielką fanką kreskówek, szczególnie tych, na których się wychowywałam. Po długim czasie zabrałam się za oglądanie najbardziej lubianych, a pierwszy wybór padł właśnie na wyżej wspomniany tytuł. Może nie będę się bardzo rozwodzić, bo myślę, że ta baja należy do tych czysto rozrywkowych i trudno doszukiwać się tu jakichś morałów itp. Jest po prostu śmieszna, i zajebista, więc dla mnie niczego więcej nie potrzeba. Cóż, może mam poczucie humoru ameby z ADHD, ale każdy odcinek potrafi mnie bardzo rozśmieszyć. Wczoraj obejrzałam całą pierwszą serię, czyli prawie 23 odcinki (jednego nie znalazłam, ale może potem spróbuję). Jeśli kogoś to interesuje, jednym z moich ulubionych z tej serii jest odcinek Ponury, czy Gregory?.

piątek, 4 grudnia 2015

Trochę moich snów

Cześć! Chciałabym podzielić się z Wami garścią swoich ciekawszych, dziwniejszych i bezsensowniejszych zapisków o własnych snach. Odkopałam dwa zabytkowe zeszyty, najstarszą notatkę w jednym z nich napisałam 07.07.2014r. (miałam jeszcze starsze zeszyty, ale chyba szlag je trafił).
Pewnie ktoś zapyta, po co zapisywałam swoje sny? W III  gimnazjum zaczęłam się interesować świadomym śnieniem. Bardzo mocno wkręciłam  się w tę tematykę, każdego dnia czytałam o różnych sposobach na wywoływanie LD (Lucid Dream, czyli Świadomy Sen). Tak jak podaje wiele poradników; najważniejszym elementem, bez którego nie możemy się obyć, jest posiadanie dziennika snów. Dzięki niemu możemy bardzo poprawić swoją pamięć do snów. Od razu mówię, że to nie bujda. Tak jak wiele osób, zaczynałam z 2-3 zdaniowymi notatkami na temat zeszłonocnego snu, pamiętałam tylko ułamek jednego (a przecież każdej nocy człowiek ma 4-5 snów). Jednak po niedługim czasie zapamiętywałam już 3-4 sny, a zapiski zajmowały mi nawet kilka kartek!
Przed każdym zapiskiem będzie data jego powstania, a "[...]" będzie oznaczało, że w dzienniku mam jeszcze coś tam napisane, ale nie jest to wybitnie ciekawe. Dodatkowo w tym kolorze będą komentarze dla Was, abyście w miarę zrozumieli o co chodzi i kto jest kim, bo wiadomo, że w moich snach pojawiają się ludzie i zdarzenia z mojego codziennego życia. Nie zdziwcie się, że prawie wszystkie osoby, o których napiszę, będą albo znajomymi z klasy albo nauczycielami. Jestem dość dziwną osobą, która nie ma znajomych poza szkołą. No to zaczynamy! :D

08.07.2014r. „Było Boże Narodzenie, nasza klasa miała pożegnać się z panem Żebrowskim (mój wychowawca z I klasy technikum, niestety po roku się przeprowadził do innego miasta). Chciałam kupić mu prezent. Poszłam do jakiegoś sklepu plastycznego, w którym widziałam dziwne książki. Ktoś dał mi mały, płaski, czarny pędzelek. Gdy już coś kupiłam, weszłam na Facebooka i zobaczyłam, że Caban (kolega z klasy) 15 minut temu dodał zdjęcie z Wigilii klasowej. Odbyła się ona wcześniej i nikt mnie nie powiadomił. Zapytałam się Iwony (koleżanka z klasy), czy ktoś dał panu prezent. Powiedziała, że nie. Byłam zła […]”

09.07.2014r. „Workowa, Natalia M., Natalia B., Karolina i Ania (koleżanki ze starej szkoły). Ta ostatnia wyglądała tak, jak gdy chodziła do podstawówki. Była wredna. A może to ja byłam wredna? Śpiewałyśmy. Chyba jakąś piosenkę Krawczyka. Każda swoją zwrotkę. Teks był napisany na pluszowym kocie. […]”

12.07.2014r. „Ja, mama i babcia przeszłyśmy przez tory koło Puckiej. Widziałam jakiegoś bezdomnego. Gdy byłyśmy koło przejścia przez ulicę, on do nas podszedł. Zaczął coś głośno nawijać, nie wiem czy do nas, czy do kolegi, który z nim był, czy do samego siebie. Mama i babcia zaczęły z niego kpić. Babcia powiedziała, że to dlatego, bo urodził się za czasów komuny. […]”

16.07.2014r. „Lekcja z panem Żebrowskim w Sali 41. Ja jako jedyna siedziałam w środkowej ławce. […] Pokazał mi jak w jakimś pliku coś poukładać. Był bardzo miły. Zostawił mnie samą z pracą i poszedł pod tablicę do chłopaków. […] Skończyło się na tym, że powkładałam wszystkie pojemniczki z kwasem do czegoś co przypominało kosmetyczkę.”

Ta sama noc. „Chodziłam z kimś po lesie. Co chwila wchodziliśmy do niewielkich betonowych nor, które znajdowały się za drewnianymi drzwiczkami. By w nie wejść musieliśmy się schylać. Koło jednej z nor poczuliśmy coś dziwnego. Ktoś od drugiej strony zastawił drzwi jakimś żelastwem. Próbowaliśmy je otworzyć. Wiedziałam kto jest w środku. […]
Wtedy jakby się obudziłam. Koło mnie była mała dziewczynka. Zapytałam się, czy on jej też zrobił krzywdę (chodził o mojego nauczyciela z wf XD), odpowiedziała, że tak. […] Znowu zaczął nas ścigać. Poczułam, że to tylko jakiś diabelski sen, więc postanowiłam, że spróbuję się unieść w górę. Udało się, chociaż nie było to łatwe.* Może przez strach. Opadłam na ciężarówkę, która jechała na Osiedle Chopina. […]”

*Myślałam, że był to sen świadomy. Ale nie mógł nim być, bo się bałam i uciekałam. Na pewnym forum dowiedziałam się, że to był pewnie swego rodzaju „sen we śnie”. 

17.07.2014r. „Zaczął się rok szkolny, była lekcja matematyki z panem Barukiem (mój były nauczyciel matematyki). Rozmawialiśmy o nowych nauczycielach. Potem była lekcja z jednym z nich. […] Dał nam wszystkim po kilka kartek dotyczących naszej strefy emocjonalnej i powiedział, że na końcu lekcji zrobi z tego krótką kartkówkę. […] Wyszłam z Sali schodami w dół. Poszłam do swojego pokoju, mieszkałam w szkole (to było coś jak internat). Weszłam na stronę internetową szkoły, byłam ciekawa nowych psorów i przedmiotów. […] Naszym nowym wychowawcą był jakiś Jan, który niczego nie uczył. Niektóre nazwy przedmiotów były dziwne np. „religia i filozofia”, a nazwa fizyki brzmiała jak cały zakres materiałów, który mieliśmy do zrealizowania w tym roku. […] Wpadło mi do głowy, by zapytać się pana Barcińskiego (mój nauczyciel z fizyki), czy jego syn, który też u nas uczył (a tak w realu to nie uczył i nie uczy :P), nie chciałby zostać naszym nowym opiekunem. Przynajmniej mieliśmy z nim lekcje. Pan był miły, ale powiedział, że to raczej niemożliwe. Rozmawiałam z nim na małej sali gimnastycznej mojego starego gimnazjum.
Wróciłam do domu i powiedziałam o wszystkim mamie. Pokazała mi jakiś dziwny przedmiot, który miał być książką, ale jej nie przypominał. Mama powiedziała, że to 6 tomów, ale ten ostatni miał być nieprawdziwy. Gdy podała mi to coś do ręki, z jego boków wypadło więcej „książek”. […] Podobno były w nich jakieś straszne opowieści, które miały się spełnić na jawie. Tyle co mi się stało, to że zobaczyłam Slendermana za oknem. […]"

Myślę, że jak na razie to by było na tyle. Muszę przyznać, że pisanie tego postu sprawiło mi niezwykłą frajdę. Mogłam  sobie przypomnieć swoje stare sny, które pomimo tego, że w 90% są strasznie głupawe, stanowią dla mnie wielką wartość. Mam nadzieję, że przeczytaliście chociaż jeden fragment. Może nawet sami zainteresujecie się własnymi snami, co gorąco polecam!
Pozostawiam dwa pytania:

Czy chcielibyście przeczytać więcej starych skrawków z moich zapisków sennych?

Czy chcielibyście, abym napisała więcej na temat LD i swoich własnych doświadczeń ze snem? 

Mam zamiar powrócić do tej starej zabawy snami. Jeśli pomysł by Wam się spodobał, to dajcie znać w komentarzach, może zrobię z tego jakąś serię na blogu?

sobota, 28 listopada 2015

Chcę być lepsza?

"Kochajmy samych siebie, nieważne jacy jesteśmy", jupii.
Nie wiem czy też tak macie, ale mi ta gadka dawno się znudziła. Zamiast pomóc, wręcz jeszcze bardziej załamuje i odbiera energię do działań. Brzmi to jakby zmienianie siebie było czymś złym.
"Nie zmieniaj siebie, bądź taki jaki jesteś teraz"
Rozumiem, że ktoś tak naprawdę może sądzić, ale czy to oznacza, że np. osoba z tuszą (niekoniecznie otyła, ale taka którą denerwuje własny wygląd) ma zaakceptować siebie, swój stan fizyczny i obżerać się batonikami?
To tylko taki mały wstęp. Nie przepadam za ocenianiem tego co mówią lub robią inni, tym bardziej nie znoszę wyrażać swojej opinii dotyczącej innych osób, bo jedyną osobą, którą mogę skrytykować z czystym sumieniem, jestem ja. (o bosze jakie mądre słowa, aż sama się muszę pochwalić).
To przejdźmy do sedna. Czy czuję się dobrze ze sobą?
Obecnie... różnie. Niestety w tej kwestii jestem dość nierozgarnięta. Są dni, gdy uważam się za wartościową osobę, podobam się sobie, ale też bywają takie, gdy jestem do siebie niemal wrogo nastawiona. Smutne, ale jest to uargumentowane. Wiem, że stać mnie na więcej, aby wykrzesać z siebie swoje lepsze ja, ale mam taki problem, że często mi się nie chce, jestem kłębkiem kompleksów, który marzy tylko o tym by położyć się do łóżka i myśleć o swoich wszystkich wadach, przy czym niekiedy wyolbrzymiać je. Wyolbrzymianie jest złe, bo prowadzi do wspomnianych kompleksów, ale czy krytykowanie siebie za lenistwo i słomiany zapał jest niedobre? Myślę, że wręcz przeciwnie, lecz najważniejsze, aby wyciągać z tego wnioski. Z dumą przyznam, że czasem udaje mi się pokonać swoje słabości, to, że tak łatwo mnie zdemotywować. W moim przypadku to "czasem", to dużo.
Gdy byłam w podstawówce-gimnazjum, to niech tylko ktoś spróbował, nawet w kulturalny, sposób zwrócić mi uwagę, że powinnam trochę schudnąć lub zadbać o siebie. Od razu się oburzałam, udawałam, że podobam się sobie. Szczególnie gimnazjum zabolało, bo uświadomiłam sobie, że posiadanie większych cycków od koleżanek nie gwarantuje mi bycia postrzeganą przez innych jako atrakcyjną. Zaraz, zaraz, ale przecież nie powinno się patrzeć na zdanie innych. Cóż, ja nie do końca trzymam się tej regułki. Przecież fajnie pomyśleć, że jestem lubiana przez rówieśników, a nauczyciele sądzą, że jestem miła i mądra.

#gifyzhomeremsąnajlepsze

Zauważyłam, że teraz, gdy udało mi się w pewnej mierze osiągnąć kilka ze swoich ważnych celów, czyli m.in. schudnąć, lepiej się uczyć i czuć we własnej skórze, powstał pewien paradoks. Bo zauważam swoje postępy, ale jednocześnie o wiele częściej się krytykuję. W gimnazjum pocieszałam się słowami "nie słuchaj innych, jesteś ładna", a obecnie często myślę sobie "ale z ciebie prosiak, schudnij i zrób coś ze sobą". Oczywiście, gdy nie mam maksymalnie depresyjnych humorów, to nadawanie sobie pieszczotliwej nazwy "prosiak" jest dość żartobliwe, bo chyba mam troszkę dystansu do siebie. Ale jednak sens tej myśli jest prawdziwy. Chyba zrobiłam już sporo, ale nadal oczekuję od siebie więcej, co uważam za dobre. Bo jeżeli mogę i chcę, to czemu tkwić w jednym punkcie, skoro przez to bardzo się dołuję, tracę wiarę we własne możliwości i samodyscyplinę. Niestety bywa, że trudno mi się zmobilizować, wynika to głównie z tego, że dość często przez różne nieprzyjemności, mam humor, który nie pomaga mi we wstaniu z kanapy i zrobieniu czegoś dla siebie. Może to na pierwszy rzut oka głupia wymówka, ale czasem trzeba spojrzeć trzeźwo na swoją sytuację i nie obarczać tylko siebie winą. Jednak należy próbować, chociaż małymi krokami. Nie można tylko marzyć i po czasie się zadręczać przez bycie biernym, swoje plany powinniśmy wprowadzać w życie.
Dobrym pomysłem jest na chwilę przysiąść i zastanowić się, co tak właściwie nie podoba nam się w sobie. Czy chcemy coś zmienić, czy dodać do swojego życia. Ja np. chciałabym znaleźć dla siebie jakieś pasje. Kiedyś bardzo lubiłam rysować i zastanawiam się czy by do tego nie powrócić. Jeśli chodzi o coś bardziej oryginalnego, to długi czas interesowały mnie sny, chciałam stać się oneironautką (i nawet trochę mi się udało!). Piszę o tym dlatego, bo przecież w życiu nie liczy się jedynie nasza "rama", czyli wygląd i usposobienie do innych ludzi, ale też to co my kochamy, co chcemy robić, na co poświęcać swój czas. Nieważne czy poświęcamy się pięciu dziedzinom, czy jednej. 

Jako dowód próby robienia czegokolwiek innego niż narzekanie na siebie, pokazuję Wam wzruszający pejzaż, przedstawiający trzech jegomościów ze Skyrima, słodką foczkę z tejże gry oraz w tle piga z majnkrofta (a na trzecim planie, po górze wspina się koń). Posklecałam to razem z koleżanką, która na lekcji pokazała mi jak obsługiwać warstwy w Gimpie, więc czegoś nowego na starość się nauczyłam. :') Niby taki badziew, ale nawet trochę zainteresowałam się grafiką.
To co pisałam na samym początku mogło zabrzmieć dość groźnie, dlatego kilka zdań sprostowania i podsumowania. Zmiany są dobre, ale tylko wtedy, gdy nie są nam narzucone i nie są brew naszej naturze. Sami musimy wybrać, czy chcemy się zmieniać, a jeśli chcemy to w jaki sposób. (Teraz coś bardzo oklepanego) - zawsze trzeba być sobą. Pewnie brzmi to dla niektórych jak paradoks - zmieniać się a jednocześnie być sobą? Tak można. Powiem więcej, dzięki zmianom możemy bardziej poznać siebie i rozwinąć skrzydła. Grunt to żyć w taki sposób, by być z siebie zadowolonym.

✬✬✬✬✬✬✬✬✬✬✬✬✬✬✬✬✬✬✬✬✬✬✬✬✬✬✬✬✬✬✬✬✬

Pinkne zdjęcie, które zrobiłam wczoraj o 7:30 telefonem, idąc do szkoły. W gruncie rzeczy to tylko fajny jest ten poranny księżyc w tle (bardzo podoba mi się to zjawisko), ale uznałam, że dodam to zdjęcie do pierwszego lepszego posta. Tak trochę z dupy.

niedziela, 22 listopada 2015

Ktoś bardzo inspirujący

Na pewno duża część z Was ma swoich ulubionych youtuberów. Ja takową grupkę posiadam, ale ostatnio szczególnie urzekły mnie dwa kanały; "Zwariowani" oraz "Ameryka oczami nastolatki" (KLIK do Zwariowanych KLIK do Ameryki). Oba kanały znam już od dłuższego czasu, ale chyba musiałam dojrzeć do tego, by dostrzec w nich coś bardzo wartościowego.
Pierwszy z nich, czyli "Zwariowanych", prowadzi 18-letnia Marysia oraz jej młodsza siostra Maja. Pojawiają się tam filmiki dotyczące głównie gimnastyki artystycznej, akrobatyki i ćwiczeń, ale dodatkowo, od pewnego czasu, dziewczyny (głównie Marysia, jej siostra jednak jest jeszcze trochę za mała i stanowi bardziej pomocniczkę :)) wprowadziły tematykę zdrowia, w tym przepisy kulinarne, recenzje książek, różne ciekawostki itd.
Kanał "Ameryka oczami nastolatki" prowadzi wyłącznie Marysia. Powstał, ponieważ wyjechała ona na roczną wymianę do Ameryki, ściślej mówiąc do Texasu. Filmiki, jak można się domyślić, dotyczą wszystkiego co związane ze wspomnianym krajem m.in. pogadanki na temat tamtejszych szkół średnich, ciekawostki na temat stylu życia i obyczajów, bardziej luźne, vlogowe filmiki itd.
Pewnie niejedna osoba pomyśli sobie, że niby co w tym ciekawego, co mi się tak podoba w tych kanałach, przecież filmiki nie są nagrywane w profesjonalny sposób i bla bla bla. No i właśnie to mi się podoba. Ta prostota. Wiem, że każdy lubi coś innego, ale ja uwielbiam filmiki nieskomplikowane, w których nie chodzi o to, by przyciągnąć widza fajerwerkami, jakimiś ekstra efektami i montażem, lecz samą treścią. Ciekawe jest to, że w ogóle nie jestem osobą, która miałaby interesować się gimnastyką artystyczną lub życiem w USA. Po prostu z przyjemnością oglądam te dziewczyny, szczególnie Marysię, którą uważam za kogoś niezwykłego w swojej zwykłości. Nie jest to ograniczona 18-latka, która miałaby interesować się jedynie makijażem, ubraniami, chłopakami, telefonem. Zawsze strasznie mnie wkurza, gdy widzę, że ktoś w komentarzu pod jej filmikiem pisze z "oburzeniem", że wygląda jak 13-latka. Po pierwsze, to jest właśnie super, wyglądanie na młodszego niż się jest, a po drugie nie rozumiem czego wymaga się od młodej dziewczyny? Aby nakładała na siebie tonę tapety? Nie krytykuję tego, bo sama się maluję (chociaż ostatnio zaczęłam dużo bardziej delikatnie), ale nie lubię atakowania osoby za to, że jest inna i nie podporządkowuje się modzie. 
Już odchodząc od wyglądu, bo nie on się liczy, a charakter. Zachwyciłam się, gdy obejrzałam pewne Q&A znajdujące się na kanale "Zwariowani". Niby takie zwyczajne, bo "30 pytań o mnie", ale dzięki niemu można bliżej poznać daną osobę, w tym przypadku Marysię. Bardzo spodobały mi się jej odpowiedzi, widać, że jest naturalna, nikogo nie udaje. Nie wiem co więcej napisać, po prostu trzeba obejrzeć i samemu ocenić, czy komuś widzi się taki charakter, postawa, czy nie.
  
 

Pewnie niektórzy tego nie zrozumieją (no bo każdego motywuje coś innego i każdy ma inne ideały), ale dla mnie Marysia (nie zapominam o jej siostrze:)) jest super inspiracją. Przepadam za dość skromnymi ludźmi, którzy jednocześnie mają coś w głowie, a dodatkowo emanują pozytywną energią, mają swoje pasje, nie marudzą na wszystko i, tak jak to już kilka razy napisałam, pozostają sobą, nawet w tak okrutnej dżungli jaką jest YouTube. Przyznam, że sama marzę, aby móc także o sobie w podobny sposób myśleć. Zawsze ostatnio, gdy bierze mnie leń i mini-depresja, oglądam sobie filmiki dziewczyn i od razu, w jakiś magiczny sposób, czuję się zmotywowana do życia. :)

niedziela, 15 listopada 2015

Muzyka, która znaczy więcej niż dźwięki

Dzisiejszy tytuł brzmi dość poważnie, ale spokojnie, w moim wydaniu poważnie nie będzie. Oczywiście tytuł nie jest dla picu, ponieważ muzyka z którą chciałabym się z Wami podzielić, jak najbardziej znaczy dla mnie więcej niż sam dźwięk. Po prostu wiem, że powody dla których te piosenki są ważne, będą czasem dość głupawe (ale prawdziwe!). Muszę jeszcze podkreślić, że wszystkie poniższe utwory dlatego w ogóle znajdują się na mojej liście, ponieważ sądzę, że przez swoje znaczenie dla mnie, nigdy nie przestanę do nich wracać i zawsze będą one wzbudzać we mnie różne, pozytywne emocje, wspomnienia itd. Informuję też, że kolejność piosenek (prócz pierwszej i ostatniej) jest całkowicie przypadkowa.


Shinedown - Her Name is Alice


Tak jak już wspomniałam, umyślnie tę piosenkę prezentuję jako pierwszą. To nie dlatego, że miałaby być moją ulubioną, a wręcz przeciwnie. Sam rytm nie jest zły, podobają mi się zwrotki, chociaż refren bez szału. Powodem dla którego "Her Name is Alice" pojawia się na mojej liście, jest moje nieodparte uwielbienie gry "Alice: Madness Returns". I tu się już zaczyna ta "niepoważna" część, ale z powodu, że jestem w niektórych aspektach dziwakiem, gra ta znaczy dla mnie naprawdę wiele. Najlepsze jest to, że sama nigdy nie miałam okazji w nią zagrać, za to oglądałam kilka lat temu calutki wielogodzinny lets's play u Madzi z YouTube (KLIK do serii) i... zakochałam się. Z takim klimatem chyba nie spotkałam się nigdzie indziej, ani w książce, ani w filmie, ani w innej grze. Podkreślam słowo klimat, ponieważ właśnie on mnie tak urzekł, a nie sama mechanika gry. Cóż, niestety chyba po prosu jestem psychopatką, którą pociąga psychodela, demoralizacja i okrucieństwo. :c
Swoją drogą, samą bohaterkę Alice zawsze uważałam za bardzo śliczną, wręcz na swój sposób idealną. Gdybym była chłopcem, na pewno stałaby się ona moim ukrytym, fikcyjnym punktem westchnień.

"Jeśli miałabym swój własny świat,
wszystko byłoby w nim nonsensem.
Nic nie byłoby tym, czym jest,
bo wszystko byłoby tym, czym nie jest"

Aby było ciekawiej, na końcu każdej rozprawki o danej piosence, będę wstawiała jakiś fajny i głęboki jak Rów Mariański cytacik z jej tekstu.


Origa - Innet Universe


Skoro już mówimy o ładnych, fikcyjnych paniach, to chciałabym Wam pokazać bardzo urzekającą piosenkę, która jest soundtrackiem z anime pt. "Ghost in the Shell: Stand Alone Complex". Myślę, że niektórzy z Was mogą być zaznajomieni z tym tytułem. Mówiąc pokrótce, serial ten opowiada o przygodach pięknej pani Major, która wraz ze swoim oddziałem tropi niebezpiecznego hackera-terrorystę (przynajmniej tak jest do pewnego momentu). Muszę przyznać, że jeszcze nie obejrzałam całego anime, bo głównie pamiętam je z czasów, gdy byłam w podstawówce i na początku gimnazjum. Wtedy właśnie oglądałam je po 21 na Hyperze. Wiadomo, serial ten nie jest przeznaczony dla dzieci, ale że ja już od najmłodszego wykazywałam oznaki wspomnianej psychopatycznej natury, to od początku przypadł mi on do gustu. Klimat, tak jak przy Alice na 10, lecz w całkiem innym wydaniu, bardziej futurystycznym i w stylu mecha. Dodatkowym plusem jest to, że "Ghost in the Shell: SAC" niesie za sobą różne przekazy, nad którymi często trzeba się porządnie zastanowić, aby zrozumieć. Chociażby sam tytuł, tłumacząc na polski "Duch w zbroi", bardzo trafnie nawiązuje do sytuacji niektórych zaprezentowanych osób, nawet samej głównej bohaterki, która jest prawie całkiem zcyborgizowana, lecz posiada ludzki mózg.
No a jeśli chodzi o samą piosenkę, to nie podoba mi się jedynie przez sentyment do serialu, ona jest po prostu pięknie wykonana. Tak jak i całe anime, należy ona do grupy tworów, które mają wywołać refleksje. Myślę, że aby całkowicie wczuć się w jej klimat, wymagana jest znajomość sensu tekstu, chociaż sam rytm zasługuje na 6+.

"Niekończący się bieg
Póki żyję, mogę starać się nie upaść, a lecieć
Nie oduczyć się marzyć, kochać
Niekończący się bieg

Wołam, wołam
Do miejsca poznania
Jest więcej do powiązania"


Kabanos - Bagno


To teraz patriotycznie, ponieważ przyszedł czas na polską piosenkę. Hm, i co ja mam powiedzieć na ten temat? Może zacznę od tego, że polskiej muzyki nie słucham już prawie wcale, poza właśnie tym jednym, powyższym wyjątkiem. Ja na prawdę nie wiem, co podoba mi się w samym dźwięku tej muzyki, tego śpiewu, ale jest w tym coś tak przyciągającego, że już od kilku lat co jakiś czas powracam do Kabanosa i... słucham. Tylko paru piosenek, ale jednak słucham. Moją ulubioną jest właśnie "Bagno". Znów trochę dziwne skojarzenie, ale gdy włączam tę piosenkę, to na myśl przychodzi mi scena z pełnometrażowego filmu mojej ulubionej kreskówki "Ed, Edd i Eddy", w której to chłopaki, poszukując brata Eddiego, ganiali po bagnach, potem się pokłócili i prawie zakończyli podróż. Swoją drogą dość poruszająca scena.... wiem, wiem, straszne dziecko ze mnie, psychopatka, ale jednocześnie dziecko.

"Ktoś mnie znieczulić chce
Na kwiaty wokół mnie
Popląta myśli me
Padlina karmią mnie
Bym jadem zatruł się
Bym przyjął dary, podziękował
Ładnie się zachował"


The Eagles - Hotel California



Kolejna piosenka raczej nie ciągnie za sobą jakiejś dłuższej historii. Pierwszy raz usłyszałam ją w I klasie technikum, gdy moja koleżanka udostępniła ją na Facebooku. Zgodzicie się ze mną, że to niezbyt fascynujące. Jednak postanowiłam ją umieścić na swojej liście, ponieważ uznałam, że jest to utwór, który również potrafi sprawić, bym miała ciarki na ciele. Poza tym tekst jest dość niezrozumiały, a w tytule występuje słowo Kalifornia, czego chcieć więcej?
Piosenkę podałam w dwóch wersjach - oryginalnej i cover. Przyznam, że to drugie trochę bardziej mi się podoba. Fajnie, że oba wykonania są utrzymane w różnych klimatach. Gdy słucham oryginału, wyobrażam sobie grupkę trochę zapuszczonych facetów, lekko na haju, którzy opisują to, co widzą po swoim "towarze", za to podczas słuchania coveru, przychodzi mi na myśl jakiś przystojny, czarnoskóry mężczyzna, śpiewający o czymś... skomplikowanym, ale oczywiście głębokim i z przekazem. :P
Czytajcie to z przymrożeniem oka. Nie mam zamiaru obrażać wykonawców tej piosenki, że niby stworzyli jakiś bezsensowny tekst. Po prostu trochę żartuję tu sobie z tego, że wielu ludzi uważa, iż The Eagles tworzyli słowa piosenki pod wpływem narkotyków. Może i to prawda, ale jakoś bardzo mnie to nie obchodzi. Każdy i tak może interpretować tekst na swój sposób, a jeśli nie jest on w każdym punkcie spójny ze sobą - to bardzo dobrze, przynajmniej jest ciekawiej. :D

"Więc zawołałem kapitana 'Proszę przynieś mi wino'
On powiedział 'Nie mieliśmy tu tego ducha od 1969 roku'
I ciągle te głosy wołające z daleka
Obudzą cię w środku nocy
Jedynie byś posłuchał jak mówią"


System Of A Down - Hypnotize


Głęboko zaczynamy wchodzić w klimaty, które naprawdę bardzo lubię i rzadko mnie zawodzą. "Hypnotize"... jedna z moich pierwszych metalowych piosenek. To była po prostu miłość od pierwszego usłyszenia. W gruncie rzeczy nie wiem co tu wiele pisać, tego tylko trzeba posłuchać. Nie wszyscy lubią takie klimaty, jednak nie jest to bardzo ciężki utwór, nie ma wielkiego "darcia mordy", a wręcz ładny śpiew, dlatego myślę, że każdy może spróbować. :)
Sam tekst piosenki też nie jest banalny, ponieważ opowiada ona o protestach studentów na pekińskim Placu Niebiańskiego Spokoju w 1989. Ludzie walczyli o wolność, chcieli skończyć z panującą tyranią.

"Oni maskują to, hipnotyzują to
Telewizja sprawiła, że to kupujesz
 [...]
Hipnotyzują naiwnych
Propaganda zostawia nas oślepionych"


Blind Guardian - The Script For My Requiem
Blind Guardian - Time Stands Still (At The Iron Hill)



I w końcu przyszła pora na mój ulubiony zespół, czyli Blind Guardian! Za jednym zamachem chciałam Was uraczyć dwoma piosenkami. To nie był łatwy wybór, bo uwielbiam wiele ich piosenek, ale postarałam się ograniczyć do tych dwóch naj naj. Aby było ciekawiej zdecydowałam się umieścić wersję z koncertu piosenki "The Script For My Requiem". Różni się ona troszkę od wersji studyjnej, ale myślę, że jest tak samo dobra (wersja studyjna). Zawsze fajnie też zobaczyć wokalistów "w akcji", a myślę, że tym facetom takie występy wychodzą naprawdę super, aż sama chciałabym być na widowni i wykrzykiwać randomowe słowa po angielsku, bo nie pamiętałabym tekstu, aaah marzenia. Skoro już jesteśmy przy pierwszej z wymienionych piosenek, to muszę przyznać, że najbardziej uwielbiam refren. Zwrotki są też zajeßiste, jednak przy refrenie w moich uszach wytwarzają się chyba najprawdziwsze endorfiny haha. Gdy słucham tej piosenki przypomina mi się horror animowany (dla dorosłych) pt."Dead Space: Downfall". Trzeba przyznać, że jest na prawdę mocny i nie polecam go każdemu. Ale za to występuje w nim kolejna fikcyjna, piękna i silna pani (oesu, ze mną jest chyba serio coś nie tak...). Wracając do rzeczy, piosenka kojarzy mi się z tym filmem, bo w dzień obejrzenia go, pierwszy raz usłyszałam ten utwór, nie ma filozofii.

"Przywrócić cuda
oto moje requiem
łzy błazna są we mnie
Agonia jest scenariuszem mojego requiem"

Jeśli za to chodzi o myśli nawiedzające mnie, gdy słyszę piosenkę "Time Stands Still"... jeśli mam być szczera to przypomina mi się pierwsza lekcja fizyki w II klasie. Pozostawię to bez komentarza.
( ͡° ͜ʖ ͡°)

"On błyszczy jak gwiazda
A dźwięk jego rogu
Jest jak szalejący sztorm
Dumny wielki władca
Wyzywa los
Króla niewolników, krzyczy"

sobota, 7 listopada 2015

5 fajności + mini haul

Cześć! Pierwsza część tytułu postu raczej wiele nie wyjaśnia, dlatego już tłumaczę; chciałabym się z Wami podzielić kilkoma poradami, trikami, czy jakby to inaczej nazwać, dotyczącymi... wszystkiego, raczej nie ma bliżej określonego tematu, chociaż te fajności są w dużej mierze związane z wyglądem, ale jak najbardziej nie tylko dla dziewczyn. :) 
Zacznę od rzeczy, która jednak nie jest zbyt przeznaczona dla facetów, a "odkryłam" ją dziś rano. Chodzi mi mianowicie o bardzo łatwą fryzurkę, która jest trochę w stylu samurajskiego koka, lecz zrobiłam ją bardziej po swojemu, czy może raczej niechlujnie, bo zamiast koka przypomina coś, co robi się małym 5-letnim dziewczynkom na głowie. 


 Ładne kartofle :v Miotła ocenzurowana, aby nie było widać za dużo dobrego.

Wiem, że pewnie dla wielu wygląda to infantylnie, jak fryzurka dla małego dziecka, ale mi się podoba. Na pewno jest to dla mnie lepsze niż prawdziwy, samurajski kok. Zawsze dziwię się wręcz dziewczynom, że robią sobie go na włosach. Oczywiście nikogo nie obrażam, tylko takie moje zdanie. Oryginał wygląda często zbyt ulizanie, i jeszcze ten sterczący radarek na czubku głowy, to nie dla mnie. Jedyne co to będę się starać, aby kolejnym razem było mniej widać gumkę. Myślę, ze taka fryzurka jest dobra dla dziewczyn, które jak ja mają bardzo gęste i nieokiełznane włosy, bo można chociaż ich kawałek jakoś sobie związać.
Jeśli już jesteśmy przy włosach, to kolejną fajnością, o której pewnie niektórzy z Was wiedzą, jest płukanie włosów w jak najzimniejszej wodzie. Morsem nie jestem, więc sama zawsze po umyciu włosów szamponem i odżywką, wychodzę spod gorącego prysznica, i to ostatnie przepłukanie robię pod kranem, bo wtedy mogę nastawić nawet bardzo zimną wodę. Chyba można się domyślać czemu jest to dobre, po prostu łuski włosów domykają się, a na drugi dzień są one bardziej gładkie i lśniące. Podobnie ma się sprawa z płukaniem twarzy i całego ciała w chłodnej wodzie (ale już nie koniecznie tak chłodnej jak przy włosach).
Ostatnią fajnością stricte pielęgnacyjną jest super łatwy, domowy peeling. Należy do szklanki nasypać sobie określoną ilość cukru, w moim przypadku są to 2 łyżeczki. Tak na prawdę to wystarczyłoby jeszcze namoczyć sobie twarz, aby trochę zmiękczyć skórę i do roboty, ale osobiście, aby ten peeling nie był aż tak mocny, dodaję do cukru trochę toniku kosmetycznego. 




Przyznam, że od dłuższego czasu, cukier biały jest mi potrzebny prawie jedynie do peelingu. Czyli schodzą mi 2 łyżeczki na tydzień, bo właśnie ten zabieg robię sobie w każdą sobotę. 
Przedostatnią fajnością jest pewien trick, który podpatrzyłam od koleżanki z gimnazjum, kilka dobrych lat temu. Należę do grupy dziewczyn, które mają spory tyłek i uda, za to są dość niskie, przez co też ich nogi są stosunkowo krótkie. Dlatego niekiedy trudno dobrać mi spodnie, bo prawie zawsze mam za długie nogawki. Rozwiązania są dwa, można je skrócić lub po prostu podwinąć. Jednak kolejny problem dochodzi, gdy zaczynamy nosić botki i tego typu buty, w które wkładamy część nogawki. Niestety często przy chodzeniu, jeśli nasze spodnie nie mają obcisłych nogawek lub tak jak w moim przypadku, są niedopasowane w niektórych miejscach, materiał spodni lubi nam wychodzić z butów i brzydko się marszczy. Jest na to bardzo dobry sposób, otóż moja koleżanka nosiła glany i zawsze było widać po wf-ie, przy ubieraniu się, jak naciąga na swoje nogawki... gumki recepturki. A wtedy już normalnie zakładała buty. Sama to wypróbowałam i potwierdzam, że sposób spisuję się na prawdę super.



Wygląda dość śmiesznie, ale jeżeli macie podobny problem, to polecam spróbować. Oczywiście musimy wybrać odpowiednią gumkę, nie za ciasną, aby krew nam nie przestała dopływać. :P
To była czwarta fajność, na tym mogłabym skończyć, jednak w związku z dzisiejszym mini haulem przyszła mi do głowy jeszcze jedna porada, dotycząca picia czerwonej herbaty. Dziś po kilku tygodniach znów ją kupiłam, bo wpływa zbawiennie na metabolizm, który u mnie jest trochę lichy. W skrócie; dobrze pić ją po każdym posiłku, ale lepiej nie robić tego na pusty żołądek, ponieważ wypłukuje wtedy z naszego organizmu magnez i inne minerały.
Cóż, taka krótka fajność, ponieważ na temat zdrowia i tego co ja robię, aby poprawić swój tryb życia, w tym odżywanie, mam zamiar w przyszłości napisać osobny post, ale najpierw muszę trochę się ogarnąć, ponieważ chodzenie do szkoły zachwiało mi to wszystko. 
Na dole pokazuje Wam swój banalny, mini haul, który składa się z dwóch herbat - zielonej i czerwonej, musli oraz gumek, do których zakupu skłoniła mnie dzisiaj wynaleziona fryzurka. Fascynujące. 


sobota, 3 października 2015

Haul chińczykowo - lumpeksowo - kulkomatowy

Nigdy na moim blogu nie pojawiły się posty, stricte typu haul, ale że sama lubię takie oglądać, to czemu by nie spróbować, szczególnie, że dziś jest ku temu okazja. Byłam w kilku ulubionych sklepach z koleżanką, czyli w naszym najlepszym lumpeksie, chińczyku, indyjskim (Lokaah) oraz w drogerii Natura. Na wszystkie rzeczy wydałam coś koło 60zł, więc myślę, że nieźle mi poszło. Dawno nie byłam na takich zakupach, pewnie nie jeden powie, że to nic specjalnego, że mało tego, ale mi osobiście rzadko zdarza się kupować hurtowo więcej rzeczy.
No więc lump dziś był na prawdę pełen ludzi (co się dziwić, świeża dostawa) i tak samo pełen fajnych ubrań. Nie wiem co Wy o tym sądzicie, ale mnie w ogóle nie odstrasza kupowanie używanych ciuchów. Wręcz przeciwnie, to nawet ciekawe kto je nosił itd. Poza tym jestem całkowicie przyzwyczajona, bo już od jakiegoś roku 70-80% ubrań, które kupuję są właśnie z lumpeksów. Nie widzę sensu przepłacania za ubrania, skoro są miejsca w których można znaleźć prawdziwe skarby za grosze. Ale do rzeczy. Kupiłam sobie dwa ciuchy, z których niesamowicie się cieszę. Pierwszy to bluzka z bardzo uroczymi ptaszkami (7 zł), a drugi - długa, czarna narzutka (13 zł). Na początku nie wiedziałam czy jestem do niej w pełni przekonana, dodatkowo 13 zł jak na lumpa, to nawet spora cena, jednak co się dziwić skoro ta narzutka jest w idealnym stanie. Myślę, że będzie mi pasować do wielu ubrań, jest uniwersalna.


 guwniana jakość drugiego zdjęcia przez guwniane światło 

 Na nasze szczęście lumpeks i chińczyk znajdują się w tym samym budynku, dlatego w drugim sklepie byłyśmy po sekundzie. Akurat zakupy w nim miałam już zaplanowane - chciałam dorwać spódniczkę, którą już kiedyś w nim widziałam oraz przy okazji znaleźć dla siebie jakieś eem, tegginsy? Tak to się nazywa? No takie legginsy, które wyglądają jak jeansy, wiadomo o co chodzi. Niestety nie znalazłam odpowiednich, będę musiała szukać dalej, ale spódniczka była i jestem z niej bardzo zadowolona. Nie jest z byle jakiego materiału, bo nie prześwituje, jest elastyczna i bardzo wygodna, zawsze chciałam taką mieć. Kosztowała jedynie 18 zł. :3

znowu guwniane światło

Po chińczyku nadszedł czas na... kulkomat. Nie mam 6 lat, to był pomysł mojej koleżanki, która zobaczyła go jako pierwsza, bo był z biżuterią (jasne, jasne, dobre wymówki). Złożyłyśmy się po złotówce i wylosowałyśmy kolczyki. Oczywiście powędrowały do mnie, ponieważ moja koleżanka może nosić jedynie dobrej jakości biżuterię, sztuczne od razu ją uczulają. Uf, ja to mam jednak szczęście, bo moje uszy są bardzo odporne, mogłabym chyba nosić nawet zardzewiałe i wszystko byłoby cacy.☺


I kto by się skapnął, że z kulkomatu? Ja tam je będę chętnie zakładała. Toż to niezwykle oryginalne.  Na zdjęciu tego nie widać, ale są maleńkie, a takich właśnie szukałam (mam dwie paru dziurek, więc fajnie będą wyglądać w jednej z nich).
Idąc do naszego ostatniego, zaplanowanego punktu zakupów, wpadłyśmy po drodze do Natury, aby popatrzeć na kosmetyki z przeceny (bo jakby inaczej?). Wiadomo, wszystko znowu mocno korciło, ale ostatecznie odeszłam od półki ze zniżkami i kupiłam, i tak już wcześniej zaplanowany, korektor z Catrice. Pewnie większość go zna, bo jest mocno rozsławiany chociażby na YouTube, jako najbardziej kryjący korektor z niższej półki cenowej. U mnie kosztuje jakieś 15 zł. Już od kilku miesięcy go używam, ale do tej pory miałam go w kolorze 2 (020), który jednak jest dla mnie chyba minimalnie za ciemny. Teraz kupiłam 1 (010), myślę, że będzie super. Niektórzy mówią, że ten korektor jest za ciężki do nakładania pod oczy, jednak ja wyłącznie po to go kupuję. Niestety, ale od zawsze mam duży problem z fioletowymi krążkami. Nawet on nie radzi sobie z nimi idealnie, ale na pewno zadowalająco, bo nie wyobrażam sobie wyjścia bez niego (no chyba, że do sklepu po chleb i mleko).


Przyszła pora na ostatnią turę zakupów, czyli tych z indyjskiego. Jeśli chodzi o biżuterię, to po prostu mój najulubieńszy sklep. I ogółem jest świetny, można w nim dostać ubrania, dodatki, kadzidła, świeczki, ozdoby do domu, w tym półszlachetne kamienie, i wiele innych. Ja tym razem obkupiłam się w biżuterię. Na wisiorek w kształcie konika morskiego w dużej mierze namówiła mnie koleżanka. Były inne wzory, ale on podobał mi się najbardziej, za to ona wzięła dla siebie taki w kształcie sowy. Był przeceniony z 5 na 1,90 zł. Dalej kupiłam śliczne kolczyki w kształcie kokardek (3 zł), które znalazłam w jednym z koszów z kolczykami (jest kilka specjalnych pudełek, w których trzeba grzebać, aby coś znaleźć, ale ja to lubię). Ostatnią rzecz wyhaczyłam już całkiem przy kasie, czyli kolejny naszyjnik, tym razem z maleńkim imbryczkiem, sami możecie zobaczyć na jednym z poniższych zdjęć jak bardzo jest mały. Jakoś tak skojarzył mi się z Alicją w Krainie Czarów, dlatego nie mogłam się oprzeć.☺ Zapłaciłam za niego jedyne 2,90 zł, ponieważ była bardzo duża przecena, jeśli dobrze pamiętam to z 20 zł, więc łał.





niedziela, 27 września 2015

Jest coś nie tak

Cześć! Ale się stęskniłam za pisaniem postów. Wiem, znów długo mnie nie było, uprzedzałam, że przerwy będą góra tygodniowe, a tu ponad dwa znów wypadły. Jednak teraz mam całkowicie proste i jasne wyjaśnienie; byłam przeziębiona. Pewnie gdyby był to tylko jakiś mały katarek i lekkie bóle głowy, to z łatwością zrobiłabym szybciej nowy wpis, wizja siedzenia pod ciepłą kołderką i wylewania swoich głupich myśli na bloga jest całkiem przyjemna, ale niestety ja tym razem byłam mocno załatwiona i nie miałam na nic innego ochoty, jak tylko na spanie i czekanie na kolejne dawki leków. No dobra, koniec wstępu, przechodzimy do tematu!
A więc... jest coś nie tak (ha, udało mi się zgrabnie wpleść tytuł). Jeszcze przy chyba ostatnim poście pisałam, że czuję się naprawdę dobrze, że jest fajnie w szkole itd., mam energię, jednak po pewnym czasie poczułam, że zaczynam się wypalać. Nie chodzi o naukę, mówię tu o mnie samej. O tym, że przez samą siebie, przez to co ze sobą robię, czuję się coraz gorzej. A co robię? No właśnie NIC. Jeśli mam, kolokwialnie, walić prosto z mostu, to chodzi o to, że przestałam ćwiczyć. Mówię tu o aktywności fizycznej. Chyba nigdy nie pisałam o tym, przynajmniej na tym blogu, że już od prawie roku staram się ćwiczyć, doszło też zdrowsze i bardziej regularne odżywianie. Oczywiście wszystko to wprowadzałam stopniowo. Teraz jestem już na etapie, gdy całkiem przyzwyczaiłam się do jedzenia 3-4 razy dziennie, co 3-4 godziny, nie jest to idealne, ale na pewno lepsze niż obżeranie się dwa razy w dzień. Więc, to pozostało, ale tak jak napisałam, gorzej ze sportem. Może po kolei...


Całkiem na początku tego mojego odchudzania, walki o to by czuć się lepiej, robiłam praktycznie same nożyce oraz brzuszki. Po jakimś czasie potrafiłam nawet godzinę tak ćwiczyć. Wiem, że nie są to ćwiczenia dobre na spalanie tłuszczu i nie jedna osoba powiedziałaby, że to było jedynie marnowanie czasu, ale jednak mi się udało i schudłam na tym. Zajęło to pewnie więcej czasu i wysiłku, niż jakbym miała zamiast tego np. biegać, no ale efekty najważniejsze. No i czułam się świetnie. Po kilku miesiącach zaczęłam więcej czytać o zdrowym trybie życia, przez to też rozpoczęłam robienie przysiadów, ćwiczenia na biceps (zawsze miałam kłopot z dużymi ramionami, teraz jest już nawet ok), rozpoczęłam także picie zdrowych herbat, tj. zielonej i czerwonej, wpływają one m.in. dobrze na metabolizm. Pierwszego miesiąca lata trochę nie wykorzystałam co do ćwiczeń, jednak już od początku sierpnia biegałam oraz chodziłam na basen. No i nadal czułam się wspaniale, coś ze sobą robiłam. To wiadome, że ćwiczenia fizyczne nie tylko poprawiają wygląd ciała, ale i stan psychiczny, moja pewność siebie była na naprawdę wysokim poziomie. A teraz... 
Mam huśtawki nastroju, nie czuję się ze sobą tak dobrze jak przedtem. Teraz jest tak zwyczajnie, tak bezsensu, bez celu. Nie powiem, że jestem jakoś szczególnie pulchną osobą, ale mam za dużo tego i tamtego, sporo brakuje mi do sylwetki z której byłabym w pełni zadowolona, jednak nie chodzi tylko o to. O wszystko. Tak do rzeczy, to pewnie zapytacie; to czemu nie ćwiczysz??? Odpowiem w ten sposób; robię przysiady, ćwiczę ramiona, od czasu do czasu porobię brzuszki, ale to nie to samo, co wakacyjne ćwiczenia. Teraz jedynymi efektami jest trochę lepsza pupa i szczuplejsze ramiona, ale to nadal mnie nie zadowala w pełni. Potrzebuję pocenia się, palenia tłuszczu, produkcji endorfin, super wysiłku, mocnego cardio itd. itp. A niestety i basen i biegi odpadają. To pierwsze dlatego, że jedynie podczas okresu wakacji bilety na pływalnie są w przystępnych cenach, a poza nim to straszna drożyzna. Biegi nie, ponieważ ja po prostu nie potrafię ich uprawiać, gdy jest zimno. Może ktoś powie, że to głupie, ale znając mnie i moją odporność na chłód, po kilku dniach znów byłabym przygwożdżona do łóżka, z zapchanym nosem. Nie czułabym się też komfortowo podczas samego biegu, będąc zakrytą od stóp do głów. Wiem, pewnie to wymówka, ale nie chcę by coś co ma mi dawać satysfakcję i radość, stało się czymś całkiem odwrotnym. Jeśli mam być szczera, to marzy mi się chodzenie na siłownie albo jakieś zajęcia fitness, lub coś podobnego, ale w tym przypadku znów odzywają się moje ograniczenia pieniężne. No i jestem w kropce. Myślałam nad wykonywaniem specjalnych treningów, które można za darmo wyszukać nawet na YT, typu Chodakowska albo Mel B. Niby pomysł fajny, chociaż nie mam dobrych warunków na coś takiego w pokoju. Jest on bardzo ciasny i ledwo można swobodnie się po nim poruszać, tak jak po całej reszcie domu. 
Mam nadzieję, że nie uważacie moich słów za głupie wymówki. Chciałam tylko pokazać, że mam sporo chęci i pomysłów, ale marne warunki na ich spełnianie. Może Wy mi coś doradzicie? Jestem bardzo otwarta i z radością przyjmę każdą poradę, czy pomoc. 
Trzymajcie się i do kolejnego posta.♥

poniedziałek, 17 sierpnia 2015

TOP 5 bajek dzieciństwa

Na wstępie chciałabym tylko napisać, że bardzo dziękuję Wam za miłe przyjęcie nowego bloga ze zdjęciami! Bardzo dziękuję też za wszystkie miłe komentarze, które tam umieszczacie.♥ 

A teraz przejdźmy do rzeczy. Chciałabym dzisiaj zrobić post na temat, który już wcześniej chodził mi po głowie, ale ostatecznie zachęcił mnie do jego napisania post z bloga Ci-NNamon-Girl.☺Otóż chodzi o wypisanie swoich ulubionych bajek z dzieciństwa. Nie zastanawiałam się nad tym szczególnie długo, bo raczej wiem, do których kreskówek czuję największy sentyment. Chociaż z drugiej strony nie jest to do końca jednoznaczny wybór, ponieważ w dzieciństwie oglądałam masę bajek, które uwielbiałam, jednak postarałam się zwęzić to tylko do pięciu naj naj.

 5 miejsce - Wojownicze Żółwie Ninja (2003)

Chyba trochę ostro zaczęłam. Osoby, które także to oglądały, wiedzą raczej czemu tak piszę. W tej kreskówce jest dość sporo walki, bardzo okrutne postacie, czasem trochę mroczny nastrój, ale myślę, że teraz powstają o wiele bardziej ogłupiające twory, niż te niewinne żółwiki. Oglądałam to jako małe dziecko, zaraz koło Spidermana, X-menów, Hulka itp., i jakoś nie uważam, abym wyrosła na psychopatkę. Dodatkowo po kilku dobrych latach znów wróciłam do tej kreskówki, czyli chyba jakoś w VI klasie podstawowej. Nawet trochę trudno mi powiedzieć czemu czuję do tej bajki aż taki sentyment, czy przez gadające, zmutowane zwierzęta, czy przez chwytliwą muzyczkę w intro, a może przez mojego ulubieńca Shreddera (czarny charakter, chyba jednak byłam trochę psychopatką☺). No nie wiem, ale te oraz inne niewymienione elementy składają się w całość, dla której Żółwie Ninja zajmują na mojej liście 5-te miejsce.


♪♫♪♫♪♫ Zawsze lubiłam tą muzyczkę z intro. ♪♫♪♫♪♫

4 miesjce - Tabaluga

A tu już coś dużo bardziej niewinnego. Zielony smoczek, który broni słodkich zwierzątek, przed złym bałwanem (lub w II serii również przed duchem pustynnym). Oh tak, kiedyś to umieli robić bajki dla dzieci, z fabułą, barwnymi postaciami. Nie chcę nikogo urazić, ale jak teraz czasem zdarzyło mi się spojrzeć, co to puszczają na MiniMini, to aż głowa puchła. Chyba twórcy tych dzisiejszych kreskówek traktują dzieci jak ostatnie ułomki, jednak to tylko moje zdanie. Niby chcą wszędzie wpleść trochę edukacji, ale nie bardzo im to wychodzi. Bajki typu Tabaluga przynajmniej rozwijały wyobraźnie, uczyły, że należy być dobrym, szlachetnym i takie tam pierdu pierdu. Tak, one były pożyteczne.
PS. oczywiście moją ulubioną postacią był zły Arktos, bo jakby inaczej.

Łał, to teraz podium!

3 miejsce - Ulica Sezamkowa

Dokładniej mówiąc, chodzi mi o Świat Elmo i Bawmy się, Sezamku. To musiało pojawić się u mnie na podium. Będąc małym dzieckiem mogłam obejrzeć jeden odcinek nawet sto razy, a i tak mi się nie nudziło. Dodatkowo nie kończyło się tylko na bajkach, ale także uwielbiałam, gdy rodzice wypożyczali mi książki z biblioteki, które były o postaciach z Ulicy Sezamkowej. Nie pamiętam jakie nosiły tytuły, ale znajdowało się w nich najczęściej sporo różnych, krótkich opowiadań. Zawsze torturowałam swojego nieszczęsnego tatę, aby czytał mi te głupoty (a tak samo jak z serialem, na jednym przeczytaniu się nie kończyło). 
Tak bardzo polubiłam te śmieszne stworki, że nawet z dumą noszę koszulkę z kilkoma Muppetami. Kupiłam ją niedawno za 1 zł w lumpeksie haha. Mam nadzieję, że świetnie posłuży mi na wf-ie. Od razu będzie milej się przebierać.☺



2 miejsce - Chojrak - Tchórzliwy Pies ♥

Nie mogłam się doczekać, aż dojdę do tego momentu. Po prostu na temat Chojraczana mogłabym stworzyć całkowicie osobny post, tak go kocham. Tak, zgadzam się, ta bajka może psuć banię haha. Nawet nie wiecie jak bardzo, każdego wieczora nie mogłam się doczekać kolejnego odcinka "Głupiego Psa", jak go to zawsze niechlubnie nazywał Eustachy. Jak widać już w dzieciństwie uwielbiałam horrory, bo jednak dla małego dziecka coś takiego jest jak najprawdziwszy horror, szczególnie co poniektóre odcinki. I te niektóre potwory, fuuuu, były rewelacyjne! Chyba najbardziej bałam się takiej "dziewczynki", która na chwilę pojawiła się w odcinku Chojrak w wielkim, cuchnącym mieście, ci z Was, którzy oglądali Chojraka, powinni wiedzieć o czym mówię, bo... to na prawdę było straszne. 


Nawet ten urywek jest na YT, w wersji angielskiej.
Koszmar dzieciństwa, serio, nadal mnie to przeraża haha.

No i ogółem Chojrak jest zajebisty, wiem, powinnam to inaczej skwitować, ale te kilka słów w pełni odzwierciedlają jak bardzo lubię tę baję.

A teraz miejsce pierwsze!
Tum turum tuuuum...

1 miejsce - Ed, Edd i Eddy ♡ ♡ ♡

Chyba nie mogłabym wybrać inaczej. Trochę zastanawiałam się, czy by jednak nie wygrał Chojrak, ale nie, z Edkami wiążę za wiele wspomnień w moim dzieciństwie. Muszę przyznać, że ta kreskówka dość mocno wpływała na moje życie, gdy byłam mała. Zawsze marzyłam o tym, aby mieć takich fajnych, zwariowanych trzech kolegów, którzy z niczego umieli zrobić coś. Ogółem każda postać w tej bajce była barwna, niepowtarzalna. Nie lubiłam tylko Ohydek, ale ich chyba nikt nie lubił. 
Poza tym miałam zawsze kupę śmiechu z każdego odcinka, nie ważne ile razy miałabym go oglądać, zawsze musiał powodować u mnie bóle brzucha przez nadmierne chichranie się. I może mam głupie poczucie humoru, ale nadal mnie to rozbawia. Szczególnie ubóstwiam teksty dużego Eda, ale kto go nie lubił? Te jego bezsensowne reakcje, które w ogóle nie trzymały się z zaistniałymi wydarzeniami. Dla mnie - majstersztyk, i nie interesuje mnie, że niektórzy uważają tą kreskówkę za skończony odmóżdżacz... ona taka ma być, i tyle.
I znów nie umiem znaleźć odpowiednich słów, na godne podsumowanie swojej ulubionej kreskówki, dlatego napiszę - Edki są zajebiste.


Może coś ze mną nie tak, ale płaczę ze śmiechu przez ten urywek. XD

niedziela, 9 sierpnia 2015

Post z dupy #1 podróż, powrót do monotonii, kotki i zdjęcia

Na ogół staram się pisać na określony temat. Może nie piszę o niczym ambitnym, ale raczej trzymam się w jednym poście jednego wątku. Jednak czasem mam ochotę powiedzieć Wam o byle czym, o różnych pierdołowatych sprawach, które w żaden sposób się ze sobą nie łączą. Więc pomyślałam, czemu nie? Jak widzicie nazwa wpisu jest bardzo adekwatna do jego sensu.
No to zaczynamy.

Przez cały dobiegający końca tydzień, żyłam jedynie myślą o bardzo ważnym dla mnie spotkaniu, z jeszcze ważniejszą osóbką. Wiązała się z nim długa podróż, która w jedną stronę trwała praktycznie pół doby. Musiałam jechać sama pociągiem, brrr, serio, dla kogoś, kto nigdy sam nigdzie nie podróżował, coś takiego jest naprawdę ogromnym wyczynem. Bałam się wszystkiego; tego z kim będę siedzieć w jednym przedziale, czy ktoś mi czegoś nie zwinie, czy nie będzie mi niedobrze (choroba lokomocyjna, ble), i co najważniejsze, czy wysiądę tam gdzie mam wysiąść. Na szczęście prócz małego incydentu, związanego z usterką pociągu, wszystko dobrze się skończyło. Szkoda tylko, że po kilku godzinach, znów musiałam wsiadać do pociągu i wracać (ale było warto dla spotkania☺).
No i bajka się skończyła. Zawsze była to jakaś odskocznia od codzienności, trochę adrenaliny itd., a teraz znów powróciłam do monotonii swojego życia w wakacje. Najgorsze, że jeszcze bardziej zaczęłam ją dostrzegać. Głównie przemieszczam się z kąta w kąt, czyli od łóżka do biurka swojego pokoju. W łóżku oczywiście moimi najlepszymi przyjaciółmi są misie oraz przedpotopowe mp3. Chociaż staram się bardzo nie narzekać, dla wprowadzenia odrobiny rozrywki postanowiłam, że co ranek (no może nie każdy, ale zobaczymy) będę chodziła na basen, biegała, lub to i to razem. Będzie mi towarzyszyć przy tym dobra koleżanka, więc powinnam wytrzymać w postanowieniu.


Dobra koleżanka... może to i nawet trochę mało powiedziane, jest dla mnie prawie przyjaciółką. Prawie, bo chyba trochę za rzadko chce nam się na siebie wzajemnie patrzeć.☺ Chociaż i tak spotykamy się dość często. Dodatkowo niekiedy w dziwnych momentach. Np. przedwczoraj, czyli w dzień mojego powrotu ze spotkania. Bo tak; 
przed 7:00 rano - wysiadka z pociągu i powrót do domu,
7:00-8:00 - prysznic, śniadanie, mp3,
8:00-12:30 - spanie,
12:30-13:30 - mp3,
13:30-15:00 - eeem, nic?
15:00 - wyjście na żurawinowe Redds'y do "prawie przyjaciółki", kiedy tak na prawdę nadal powinnam wypoczywać po całonocnej jeździe pociągiem, ponieważ wciąż byłam na wpół żywa.
Na spotkaniu prócz picia, filozofowania o życiu i nudzenia się razem, robiłyśmy też sobie jakieś dziwne zdjęcia, które wyszły tak beznadziejnie, że musiałam je jeszcze bardziej beznadziejnie przerobić. 

Nie powinnam tego wstawiać. XD

No to dalej. Chciałabym Wam zaprezentować kilka zdjęć, które robiłam wczoraj i dzisiaj. M.in. jest na nich mały kotek, którego niedawno urodziła kicia mojej babci. 


Dobra, chyba już się wygadałam (wypisałam?). Na koniec coś w czym zakochałam się kilka dni temu. Wiem, stare i niemodne Gangnam Style, jakoś tak przypomniało mi się o nim, bo zawsze lubiłam tą piosenkę. Po długim czasie odkryłam w końcu remix, który jeszcze bardziej mi się podoba. W gruncie rzeczy to dość dziwne, bo głównie słucham mocnego rocka lub metalu, a jak widać zaraz koło tego, ukrycie uwielbiam... hm, no takie coś. Kurcze, to nawet gorsze od disco polo, więc możecie się śmiać.☺


piątek, 31 lipca 2015

Połowa wakacji za nami

Mamy dziś 31 lipca, czyli na dobrą sprawę pozostał cały miesiąc wakacji. Pewnie wielu mówi, że ten okres zleciał im bardzo szybko, ale w moim przypadku tak się nie stało. Nawet patrząc z perspektywy czasu, lipiec mijał mi wolno. Możliwe, że niejedna osoby by mi zazdrościła, jednak chyba nie ma czego. Nie chcę marudzić, "ooo, jak mi się nuudzi", tylko po prostu wyczerpały mi się już chęci na odpoczynek. Nie wiem czy też tak macie, ale osobiście, gdy posiadam nadmiar wolnego czasu, to często brak mi zapędu do robienia czegoś. Np. w roku szkolnym, gdy lekcje w dany dzień się już kończą, a ja wracam do domu, jestem nakręcona na spędzenie reszty dnia aktywnie, nie tylko fizycznie, ale i umysłowo. Uczę się, ale też wplatam w to zajęcia, które są dla mnie czystą frajdą, powiedzmy oglądanie filmów. Jest to na pewno spowodowane faktem, że czasu nie mam aż tak wiele, a chcę zrobić jak najwięcej. Za to teraz, podczas wolnego, mam nadmiar czasu i nawet, jeśli zajmę się jedną pożyteczną rzeczą, to okazuje się, że po jej wykonaniu, tego czasu nadal jest wiele, więc już nie wiem co mam z nim zrobić.


Ok, trochę bardziej do rzeczy, to czym się w ogóle zajmuję? Hm, na początku sierpnia, gdy pogoda bardzo dopisywała, wychodziłam gdzieś co drugi dzień, spotykałam się raz z jedną, raz z drugą koleżanką. Teraz nadal od czasu do czasu wyjdę, chociaż to nie to samo. Jest chłodno, pogoda deszczowa, dobra na siedzenie w domu. I właśnie, gdy w nim jestem, moje życie obraca się wokół kilku powtarzających się czynności; oglądanie filmików na YT, słuchanie creepypast, czytanie książki, rozwiązywanie krzyżówek. To tak głównie, trochę rzadziej rysuję, oglądam filmy, trenuję i uczę się. Z jednej strony nie ma tragedii, bo co mam robić innego? Myślę, że sierpień minie mi o wiele szybciej, ponieważ w swoje zajęcia chcę wpleść jeszcze trochę więcej nauki. Może to brzmi jakbym była nienormalna, ale lubię się uczyć. Oczywiście nie wszystkiego! Na pewno nie wyobrażam sobie siebie trzymającą podręcznik z polskiego albo historii.☺ Po drugie sądzę, że "rozgrzanie" szarych komórek przed rokiem szkolnym, nie jest aż takim złym pomysłem. I może dzięki temu inne zajęcia będą sprawiać mi większą przyjemność, bo prócz robienia głupot wplotę w to trochę poważniejszych rzeczy, czyli właśnie naukę.
To tylko mój sposób na spędzenie sierpnia i nikt nie musi się ze mną zgadzać, że to fajny pomysł. Każdy lubi robić coś innego i ma do tego inne podejście. Jakie jest Wasze? Macie jakieś pomysły na kolejny miesiąc?